Blog

Uzdrowienie na Strefie Zero – świadectwo

Uzdrowienie na Strefie Zero – świadectwo

Dotarło do nas, że przede wszystkim musimy jakoś żyć i że to życie prawdopodobnie będzie bez dzieci. I jeszcze jedno… jakkolwiek jesteśmy wkurzeni, zawiedzeni i zostawieni sobie samym, to nie potrafimy bez Boga… Wróciliśmy na wspólnotę, znów zaczęliśmy się angażować. Zapisaliśmy się na Strefę po 2 latach przerwy (…)

Od ostatniej Strefy Zero nie minął jeszcze rok. Czekaliśmy jednak na odpowiedni moment, żeby móc opisać nasze świadectwo i to jak wielkiej łaski doświadczyliśmy na Strefie. Z moim mężem jesteśmy małżeństwem 5,5 roku. Oboje wierzący, we wspólnocie charyzmatycznej, stali uczestnicy Strefy.
Ja – nauczycielka i neurologopeda, mój mąż dr n. med. z dziedziny ginekologii, zajmujący się Naprotechnologią z ogromnym zresztą sukcesem. Od początku wiedzieliśmy, że jesteśmy otwarci na dzieci. Na ….dużo dzieci. Po ślubie chcieliśmy odczekać pół roku i za pół roku być w ciąży. I tu zaczyna się nasza historia. Minęło pół roku i nic… Ok. Według medycyny mówimy o niepłodności przy regularnym współżyciu przez rok. Jako że miałam dostęp do diagnosty pod nosem, postanowiliśmy nie czekać. Czułam, że coś jest nie tak i możemy mieć problem z zostaniem rodzicami. Zaczęliśmy od HSG – drożności jajowodów. Wyszło ok. Po roku USG pokazało endometriozę. Znów… ustaliliśmy z mężem, że zoperuje mnie jak najszybciej. Oczywiście złamaliśmy wszelkie niemówione zasady o tym, że u rodziny nie należy się leczyć. My poszliśmy dalej.. mój mąż mnie operował. W tamtym czasie nie wyobrażałam się oddać w ręce innego lekarza: po pierwsze ufam mojemu mężowi bezgranicznie, po drugie: wiem, jak rewelacyjnym jest specjalistą.  Pierwsza laparoskopia, wielkie nadzieje – w leczeniu brak przełomu. Oboje z natury jesteśmy zadaniowcami. Wiedziałam, że trzeba podejmować kolejne kroki w leczeniu, nie załamywać się. Kolejne pół roku – leczenie szczepieniami u profesora w Krakowie. Mój mąż jeździł rano do Krakowa oddać krew z której robiono dla mnie szczepionkę i którą przyjmowałam po południu. I tak jeździliśmy kolejne kilka dni przed pracą i po pracy. Znów wielkie nadzieje – przełomu brak. Mijały miesiące, a moja i Tomka praca zaczęła mnie uwierać. Z naturalnych rozmów przy obiedzie nt. co ciekawego wydarzyło się w pracy, nie chciałam już słuchać o kolejnych happy endach i sukcesach w leczeniu pacjentów przez mojego Tomka. Kiedyś modliliśmy się za starające się pary, które leczył Tomek. Później nie chciałam o nich słyszeć. Znów zebraliśmy siły… Postanowiliśmy znów zawalczyć z moją immunologią i poddałam się terapii, która miała za zadanie „wykosić” moją odporność, żeby mój organizm nie odrzucał potencjalnych zarodków. Czułam się dość kiepsko, jednak nie zrezygnowałam z pracy. Kolejna nadzieja i kolejny zawód. Moje wszelkie starania były po nic. Oczywiście stale modliliśmy się o cud, braliśmy udział w modlitwach wstawienniczych. Wstawiennicy nakładali ręce na chyba każdą część mojego brzucha. Czuliśmy ogromną radość gdy słyszeliśmy słowa poznania „ jesteście w ciąży!” albo „będziecie w ciąży latem” itp. Bardzo nas to raniło gdy robiąc kolejny test widzieliśmy tylko jedną kreskę. W zasadzie w czasach pandemii gdy zrobiłam test i okazało się, że mam COVID, schowałam go na pamiątkę mówiąc Tomkowi, że to prawdopodobnie jedyny test na którym kiedykolwiek zobaczyłam dwie kreski.
Idźmy dalej… kolejne leczenia. Podawanie leków, stymulacje, zastrzyki – to trwało miesiącami. Nic…
W końcu mój mąż zaczął się poddawać. Możliwości się kończyły. Nie wiadomo było dlaczego nie zachodzę w ciążę. Wyniki badań nasienia Tomka były ok. Więc to coś u mnie. Często pytałam: „kochanie a będę kiedyś w ciąży?” i mąż odpowiadał „będziesz”. Pewnego razu odpowiedział: „nie wiem”. I dla mnie to był sygnał, że i on traci nadzieję. Widziałam wielokrotnie jak siedzi przed kompem i ogląda różne zagraniczne konferencje nt. niepłodności. Dosłownie wychodził z siebie żeby dowiedzieć się jak najwięcej i żeby nam pomóc (teraz z tego bogactwa mogą korzystać pacjenci w gabinecie !). W którymś kraju wykazano zależność między nastrojem a zajściem w ciąże i zalecano branie leków na ADHD. Tak… tego też spróbowaliśmy… Dawało mniejszego kopa niż można by się spodziewać. W między czasie ja zapadałam się w coraz większą ciemność. Przestałam chodzić na wspólnotę. Chciałam zmienić pracę, byleby nie pracować z dziećmi. Kazałam nawet mężowi zmienić specjalizację… Zdecydowałam się na terapię. Czułam, że nie ogarniam emocji. To była dobra decyzja. Poukładałam sobie wiele rzeczy, pozwoliłam na przeżywanie tego smutku związanego z niepłodnością. Stwierdziłam, że to był świetny krok tym bardziej, że zaczęliśmy rozważać adopcję. I po 3 latach podjęliśmy decyzję o adopcji. Wybraliśmy ośrodek (nie chcemy mówić jaki, gdyż nie mamy do powiedzenia o nim absolutnie nic dobrego) i rozpoczęliśmy procedurę. Od początku prowadzenie rozmowy i wywiad były dla nas zaskoczeniem. Mieliśmy wrażenie, że zawód mojego męża jest największą przeszkodą, bo tam uruchamiają się według pań wszystkie traumy. Skończyliśmy kurs i dostaliśmy informację o odroczeniu… Czyli co mamy zrobić? Kiedy wrócić? Co to dla nas oznacza? Zero informacji. Na piśmie dostaliśmy punkty, które były tak bardzo nieadekwatne z tym co czuliśmy.

foto:canva

Tu pauza.
W między czasie dosłownie dzień po ukończeniu kursu na dyżurze mojego męża rodzi się dziewczynka którą mama zostawia w szpitalu. Mąż odbiera poród, nawet chwilę zajmuje się dzieckiem, bo mama odwraca wzrok i nie chce mieć kontaktu z córcią. Jako ludzie wierzący, pomyśleliśmy: O co Ci chodzi Boże? Czy my mamy się zaopiekować tym dzieckiem? Czy to jest znak? Ostatni raz taka sytuacja w szpitalu miała miejsce wiele lat temu. Strasznie biliśmy się z myślami…Wiedzieliśmy, że ośrodek nam tego nie przepuści. Ale tak po ludzku… chcieliśmy pomóc. Znając ryzyko, podjęliśmy świadomą decyzję, że chcemy pomóc w opiece nad noworodkiem w szpitalu.  W końcu na modlitwie postanowiliśmy wystąpić o możliwość bycia rodziną zastępczą. Chcieliśmy dla malutkiej jak najlepiej. Zderzyliśmy się z ogromnym pociągiem pt. Ośrodek Adopcyjny i PCPR. Jako, że wnieśliśmy wniosek do sądu, to odbyło się kilka rozpraw. W życiu nikt tak nas nie oszkalował jak na tej sali. Słuchaliśmy tych oskarżeń w zdumieniu, przecież chcieliśmy dobra dziecka tak po prostu. Nie forsowaliśmy na siłę adopcji, wszystko zrobiliśmy zgodnie z literą prawa. Zgłoszono nas do prokuratury. Myśleliśmy, że jesteśmy w Truman Show. Jak można się domyślić, wszystko skończyło się dla nas fatalnie. Ośrodek Adopcyjny nas zdyskwalifikował całkowicie z możliwości zostania rodzicami adopcyjnymi. Co więcej w trakcie procesu zrobiliśmy kurs na rodzinę zastępczą i tam po kolejnych niezliczonych testach psychologicznych powiedziano nam, że wszystko jest ok i bez przeszkód możemy zostać rodzicami zastępczymi ! Ta cała sytuacja pokazała nam brutalną nieudolność systemu opieki nad porzuconymi dziećmi w Polsce. Z naszej grupy w OA tylko jedna para dostała kwalifikację. Reszta kwitek: nie nadajcie się albo nie teraz, kiedyś tam. To wydarzenie nas zmiotło totalnie. Oczywiście mieliśmy żal do Boga. „ O co Ci chodzi”, „ Chciałeś nas ośmieszyć?”, „Tak troszczysz się o tych którzy postanawiają Ci całkowicie zaufać”? „biologiczne dzieci nie, adopcja nie, zamknąłeś nam wszystkie drzwi !”. To było w lutym 2022r. Siedzieliśmy z mężem i płakaliśmy z bezradności. Dotarło do nas, że przede wszystkim musimy jakoś żyć i że to życie prawdopodobnie będzie bez dzieci. I jeszcze jedno… jakkolwiek jesteśmy wkurzeni, zawiedzeni i zostawieni sobie samym, to nie potrafimy bez Boga…Wróciliśmy na wspólnotę, znów zaczęliśmy się angażować. Zapisaliśmy się  na Strefę po 2 latach przerwy. W międzyczasie kolejna laparoskopia już ze względów stricte zdrowotnych i jeszcze na odczepnego podanie jednego leku – nowości z zagranicy. Wzięłam to już na żarty w ramach doświadczenia medycznego. To był maj. W czerwcu pojechaliśmy na Strefę. Cieszyliśmy się, że znów jesteśmy przy Bogu. Czerpaliśmy radość z modlitwy i konferencji. Przyszedł czas na Sally Doery.


Mówiła o tym, żeby nie siedzieć na gruzach swojego spalonego domu. Pomyślałam: „Boże właśnie tak nie chcę. Pomimo tego, że moje marzenia o macierzyństwie to zwędzone gruzowisko to nie chcę zostać w tym miejscu do końca życia”. Sally w pewnym momencie przerywa konferencję i mówi, że czuje, że Duch Święty chce powiedzieć, że jest tu para która długo się stara o dziecko i że doświadczyli pustych ramion. Pomyślałam sobie: „ Jezu are you kidding me?” i w pierwszym odruchu bardzo chciałam zignorować te słowa. Ale popłynęły łzy i wiedziałam, że te słowa poznania są do nas. W niedzielę wieczorem, gdy dotarliśmy do domu zrobiłam test. Odłożyłam go na bok gdy zobaczyła jedną kreskę i weszłam pod prysznic. Na to wchodzi mój mąż i pyta „jak tam” więc mówię na luzie, że guzik. Wtem Tomek odpowiada, że przecież są kreski. Wyobraźcie sobie jakie epitety poleciały w stylu, że to już nie jest temat do żartów itp… Ale były dwie kreski. Uklękliśmy w salonie i zaczęliśmy chwalić Pana. Po kilku dniach okazało się, że Bóg dał nam bliźniaki! To był wspaniały czas pełen wzruszeń i wdzięczności. Niestety w 9 tygodniu jednemu z naszych dzieci przestało bić serduszko. Pomyślałam, że do kompletu brakowało mi jeszcze tego, abym przeżywała żałobę po stracie dziecka. Ale patrząc na monitor USG widziałam nasze utracone dzieciątko i to drugie, które wesoło machało rączkami i nóżkami. I wtedy wiedziałam, że Bóg jest dobry i że chce mu ufać całkowicie.

foto:canva

              13 lutego urodził się nasz syn Piotr. Osobiście uwielbiam apostoła Piotra. Często patrząc na moje pomyłki, grzechy i upadki to patrzę na św. Piotra i wiem, że jest dla mnie szansa. Strefa Zero 2022 zmieniła nasze życie. To konkretne poznanie Sally było skierowane do nas i dzięki niemu dzisiaj trzymamy w ramionach naszego syna i dziękujemy Bogu za naszego świętego który jest już w niebie. Niedawno przypomniałam sobie, że mąż w maju ubiegłego roku ponawiał badanie nasienia, ale po informacji, że jesteśmy w ciąży nie spytałam o wynik. Spytałam miesiąc temu z ciekawości. Tomek powiedział, ze z takim wynikiem ciąża jest prawie niemożliwa… Nasz syn to naprawdę CUD!

Dziękujemy Wam za Waszą posługę, za to piękne dzieło jakim jest Strefa. Naprawdę stwarzacie przestrzeń gdzie Duch Święty nie próżnuje. Wierzę, że gdyby nie Strefa 2022, nie bylibyśmy dzisiaj Rodzicami. Niech Bóg Wam obficie błogosławi !

Ps. Na poprzedniej Strefie odważnie powiedziałam znajomym, że gdybym miała nawet małe dziecko to bez problemu przyjechałabym na Strefę za rok. Uwaga! Jesteśmy zapisani, także trzymajcie za nas kciuki i do zobaczenia ! 

Kasia, Tomek i Piotrek
____________________________________________________________________________________________________

Od nas: Kasiu i Tomku, dziękujemy Wam za Wasze świadectwo, które ogromnie nas poruszyło i zbudowało. Piotrusiu – witaj na świecie CUDZIE! Bóg jest dobry!

Do Ciebie, Drogi Strefowiczu – jeśli doświadczyłeś w czasie Strefy Zero Bożego działania, prześlij nam swoje świadectwo ku zbudowaniu!
strefa@metanoia.priv.pl

Be Sociable, Share!

© 2024 Metanoia